Informacja o organizacji maratonu w Kwidzynie była dla nas niezwykle radosna. To tam bowiem przed laty chodziliśmy na pierwsze randki i wspólnie przemierzaliśmy okoliczne lasy. Decyzja była więc spontaniczna – bez względu na formę, jedziemy i startujemy!
Liczyliśmy raczej na bieg zorganizowany w sposób bardzo minimalistyczny. W końcu to pierwsza edycja, na liście startowej około 130 osób i raczej nie spodziewaliśmy się aby mogło to być wydarzenie z rozmachem. Nasz przyjazd rozwiał jednak wszelkie wątpliwości. Duża (a nawet bardzo duża) brama startowa, muzyka, rozmaite namioty, konferansjerka, trochę z piskliwym głosem, ale bardzo sympatyczna i dobrze radząca sobie ze spikerką. Odbiór pakietów startowych – bardzo sprawny i bezproblemowy. Same pakiety startowe zaskakująco bogate, jeszcze nie mieliśmy tak pełnych siatek na tak kameralnej imprezie. To naprawdę duży plus zważywszy na fakt, że opłata startowa wynosiła zaledwie 50 zł.
Mamy pakiety, jesteśmy przebrani, rozgrzewka zaliczona – startujemy! Nazwanie tego maratonu Leśnym okazało się jak najbardziej trafione – 99% trasy to leśne dukty. Biegło się fantastycznie, świeże, leśne powietrze, po drodze kilka niewielkich jeziorek – bardzo malowniczo i przyjemnie. Na trasie było zlokalizowanych aż 10 dobrze zaopatrzonych punktów odżywczych. Obsługujące je osoby były bardzo miłe i pomocne, widać było, że pomoc biegaczom to dla nich przyjemność, a nie przykry obowiązek.
Trasa była pełna podbiegów i zbiegów, raz krótkich i stromych innym razem długich, nawet powyżej 1km. W większości biegło się bardzo dobrej jakości szutrowymi duktami, ale nie brakowało też urozmaiceń w postaci piachu czy wystających korzeni. Było wszystko czego leśna dusza pragnie. Zaskakiwała liczba leśników oraz strażaków, którzy zabezpieczali trasę. Samo oznakowanie również było bardzo dobre, a tabliczki z kilometrami umieszczone bardzo dokładnie, co kilometr.
W takim oto przemiłym i leśnym klimacie dotarliśmy razem do mety. Czas 3:45 – bez pośpiechu i w sumie treningowo choć skłamałbym gdybym stwierdził, że ten bieg nic a nic nas nie zmęczył. Od 35km czuć już było w nogach, że to nie jest zwykły, płaski, uliczny maratonik, ale to bardzo dobrze – przynajmniej trening okazał się naprawdę solidny. Moją rolą było poprowadzenie Oli na jak najlepsze miejsce i udało się – bieg w naszych nostalgicznych stronach Ola przypieczętowała pięknym zwycięstwem z 20 minutową przewagą nad drugą zawodniczką.
Na mecie kolejne zaskoczenie – było wszystko czego biegaczowi potrzeba po biegu – woda, izotoniki, ciasta, bigos, a nawet… pieczony dzik. Biegacze byli zachwyceni, a rodzinna atmosfera powodowała, że każdy czuł się tam po prostu wspaniale.
Ceremonia wręczania nagród przeprowadzona była sprawnie, aczkolwiek mamy dla organizatorów trzy wskazówki – najpierw wypada dekorować panie, po drugie: dekoracje zaczynamy od trzecich miejsc, nie od pierwszych, no i ostatnia rzecz – pan burmistrz, który miał być na dekoracjach poszedł sobie jeść. W sumie nic dziwnego, bo jedzenie było naprawdę pyszne, ale w przyszłym roku zalecamy więcej uwagi, bo moment dekoracji jest niezwykle ważny dla biegaczek i biegaczy:) Nagrody zapakowane w piękne, wiklinowe koszyki to był naprawdę świetny pomysł, podobnie jak drewniane statuetki zamiast klasycznych pucharów.
Niezwykle miłym akcentem było też sadzenie drzewek w “Alei Gwiazd” czyli Alei Zwycięzców Maratonu w Kwidzynie. Swój Klon jawor zasadziła więc w tym roku własnoręcznie Ola.
W ramach biegu odbyły się także Mistrzostwa Klubu 100 Maratonów – można więc było spotkać znakomitych, legendarnych wręcz biegaczy takich – Zbyszek Malinowski czy Edward Dudek. Dla młodszych i początkujących zawodników byli oni dodatkową dawką motywacji.
Kto lubi kameralne imprezy i świeże leśne powietrze ten do Kwidzyna powinien zawitać koniecznie za rok. To impreza, która okazała się być robiona z sercem i widocznym zaangażowaniem całej lokalnej społeczności. My postaramy się wrócić już nie tylko z sentymentu do tego miejsca, ale po prostu na świetny bieg. Nasza ogólna ocena imprezy to 9/10!